Nie tak dawno w swoim publicznym wystąpieniu podjąłem temat dobroci, posiłkując się wzorcem osobowym św. Mikołaja. Przypomniałem, że dobroć jest elementem miłości społecznej, że lepiej być dobrym człowiekiem, niż zwykłym egoistą, który mówi, że wierzy, ale uczynki i zachowanie wobec ludzi temu wyraźnie przeczy. Być dobrym dla bliźnich: to dopiero jest wyzwanie. Dobroć – jeśli jest bezinteresowna – prostą drogą prowadzi do chwalebnej wieczności. Na odzew – ku mojemu zdumieniu – nie czekałem zbyt długo. Następnego dnia otrzymałem e-mail, w którym polała się żółć frustracji lekceważąca dobroć jako naiwność niegodną uwagi. Co więcej, autor e-mail podał mi przykład komendanta obozu koncentracyjnego Rudolfa Hoessa jako człowieka, który wcale nie był dobrym, a jednak w końcówce życia wyspowiadał się i z pewnością jest w chwale.
Byłem zaszokowany, gdyż taki język jest zwykłym bluźnierstwem. Mogę sobie robić co chce, poniewierać, znieważać, lżyć, bić i zabijać. Wyspowiadam się i będzie po wszystkim. Po co więc być dobrym człowiekiem? Nie mogłem pojąć, jak można tak myśleć. Przecież to jest kpina z Boga, szyderstwo z człowieka i obraza intelektu.
Nie mogłem zrozumieć dlaczego Autor mejla podał mi za przykład zbrodniarza, a nie rzeczywistego bohatera z tegoż samego obozu, którym był św. Maksymilian Maria Kolbe. To właśnie on ze względu na Boga oddał życie za ojca rodziny. To dopiero jest heroiczna dobroć.
Czy słowa Ewangelii – co chcecie, żeby wam ludzie czynili, to i wy im czyńcie – tak trudne są do przyswojenia i realizacji na co dzień? Przecież jaką miarą człowiek mierzy, taką mu odmierzą. Oznacza to, że kiedy popyt i podaż, a także nieokiełzane pragnienie władzy rządzą przekazywaną informacją, to wówczas autorzy takich promocji postaw chcą dotrzeć do jak największej liczby odbiorców, mając na uwadze również tych o niskich standardach intelektualnych i moralnych. Wówczas etyka życia publicznego zostaje zredukowana do prostych wartości – chleba i igrzysk. Nieprzypadkowo więc papież Franciszek zauważył, że w takich okolicznościach tworzą się sitwy, a bracia dla grosza i władzy zdradzają się nawzajem.
Dobroć nie jest żadną cechą, lecz elementarnym odruchem serca, które chce innym pomagać. Kiedy pewna osoba ze świata mediów leżała w szpitalu, to początkowo nie chciała ze mną rozmawiać, abym czasem nie zaczął jej nawracać i prawić morały. Robiłem jej zakupy, po jakimś czasie zapytała, dlaczego jestem dla niej taki dobry? I wówczas się zaczął proces nawrócenia….W starożytnym Rzymie pogański pisarz – widząc jak chrześcijanie są dla siebie dobrzy – napisał: zobaczcie jak oni się miłują. Czy o nas mogą tak powiedzieć współcześni poganie?
Chodzi o to, że dynamika przekazu nie wiąże się jedynie z komunikacją samą w sobie, lecz wyraża się zwykłą kulturą słowa i kulturą bliskości. Tymczasem coraz częściej nawet przekaz staje się brutalny i zwodniczy. W miejsce siły argumentu pojawia się argument siły i przemocy, a w miejsce taktu, bezczelność, krzyk i prostactwo. Wówczas trudno jest o kulturę spotkania, a kultura odrzucenia zaczyna zbierać żniwa. Dzieje się tak wtedy, kiedy „człowiek – zdaniem Franciszka – myśli tylko o samym sobie, o swoich interesach, i stawia siebie w centrum, kiedy daje się zauroczyć przez bożki panowania i władzy, kiedy stawia się na miejscu Boga, wówczas psuje wszystkie relacje, niszczy wszystko; i otwiera drzwi przemocy, obojętności i konfliktowi”. Wówczas trudno jest o zrozumienie, a jeszcze trudniej o dobry przekaz. Dodatkowo brutalizacja języka świadczy o zubożeniu kultury narodowej, gdyż kultura zawiera w sobie język, a język jest częścią kultury. Przejawem brutalizacji języka jest plotkarstwo i znieważanie. Franciszek jednoznacznie stwierdza, że „jeśli są plotki, nie ma harmonii, jest walka. I to nie jest Kościół. Kościół jest harmonią wszystkich”. Jakże gorzkie w tej perspektywie są papieskie pytania – „czy przyczyniam się do wzrostu jedności, czy tez jestem plotkarzem, plotkarą. Czy jestem powodem podziałów, trudności? A wy nie wiecie, ile zła wyrządzają Kościołowi, parafiom, wspólnotom plotki! Wyrządzają zło! Plotki ranią. Chrześcijanin, zanim zacznie plotkować, powinien ugryźć się w język!”. Może dlatego jesteśmy tak dziwnie w chrześcijaństwie bezradni, a w codzienności zawistni i złośliwi, gdyż usiłujemy język dobroci zastąpić nieugiętością osoby pysznej.
Wspomniany Autor e-mail podkreślił, że dla chrześcijanina programem stają się błogosławieństwa, a w ich katalogu nie ma ani słowa na temat dobroci. Takie twierdzenie, że jest takim samym śmiesznym twierdzeniem jak to, że modlitwa Ojcze nasz jest modlitwą dla wegetarian, gdyż jest w niej mowa o chlebie, ale nie ma mowy o kiełbasie. Cóż to jest za wiara, jeśli nie jest się człowiekiem dobrym? Czyż stwierdzenie św. Brata Alberta, że trzeba być dobrym jak chleb nie jest godne uwagi i wcielenia w życie? Dobroci potrzebują biedni i bogaci, wykształceni i bez wykształcenia, z tytułami i bez tytułów, kobiety i mężczyźni. Jeśli zaczyna się lekceważyć dobroć, to pojawia się mentalność chrześcijanina szarej strefy, który nie świeci i nie daje cienia, gdyż zauważa bliźniego wtedy, kiedy to się mu jedynie opłaca. Wyzyska drugiego i porzuci.
Prawdą jest, że wina zawsze prowokuje do rewanżu. Co więcej, pomnaża łańcuch następnych przewinień, wpychając człowieka w zamknięty labirynt nienawiści. Tymczasem winę można usunąć nie przez rewanż i zemstę, lecz przez przebaczenie. W tym kontekście przebaczenie – jak dopowie papież Franciszek – jest siłą komunikacji – komunikacji, która szwankuje, która się przerywa, a którą poprzez wyrażoną i przyjętą skruchę można naprawić i rozwijać. Nie chodzi więc o licytację wiary i szaleńcze aluzje personalne, lecz o dobroć, której tak bardzo nam brakuje na co dzień. Jakże celnie ujął to Jan Paweł II, że trzeba być pokornym, ażeby łaska Boża mogła w nas działać, przeobrażać nasze życie i przynosić owoc dobra.